Przyatakowała mnie dziś grafika na feju, o tym, jak być zen. A raczej 10 sposobów na to, jak być ,,zen”. Ja Wam coś powiem.

Czasem czuję się ,,zen”. Wtedy mam kontakt ze swoim ja, czuję się celebrytką własnego życia i zastanawiam się, czemu jeszcze żaden paparazzi nie stoi pod mymi pokrytymi dermą drzwiami. Lubię ten stan, wtedy nic mi nie przeszkadza, wszystko smakuje i nic nie przeraża, bo nazwyczajniej w świecie mam to gdzies. Wtedy się lubię.

Nie bez przyczyny piszę o tym 1 września, gdy dzieci poszły do szkoły. A matki czują ,,zen”, że mogą się w końcu zorganizować. 🙂

Czuję się ,,zen”, gdy mam pomyte gary, czerwone paznokcie i gładkie pięty. Zastanawiam się wtedy, po co ludziom te medytacje, te jogi, te wiersze, gdy można kupić sobie czerwony lakier. Po co Wam te asany, gdy możecie walnąć się na kanapie i zjeść kanapkę ze smalcem po mielonych? I nie, to nie jest żart. Ja wiem – śmieszne, przecież NIKT nie je smalcu po mielonych, instagram o tym nie donosi, pinterest o tym nie słyszał. Ale powiedzcie mi, czy to nie przynosi ukojenia? Czy to nie sprawia, że czujecie się jak u mamy? Czy nie czujecie się wtedy ,,zen”?

Pewnie, że tak!

Ale nawet mielone nie pomagają, gdy rola mamy jest wyzwaniem.

Mówią, że trzeba żyć bez porównywania siebie z innymi, bez oceniania, bez martwienia się na potęgę, bez żałowania tego, co się w życiu robiło, bez poczucia winy, bez strachu i złości. Czyli każą nam pozbyć sie tego, na czym opiera się znaczna część naszego macierzyństwa. Bo my w naszym matczynym DNA mamy to poczucie winy, martwienie się, jesteśmy podatne na ocenę, boimy się, złościmy ze zmęczenia i bezsilności. Całe my! Tak bardzo nie-zen…

Mogę Wam powiedzieć, jak się ogarnąć, jak się uspokoić, jak znaleźć harmonię i jak skupić się na tym, co ważne. Ale jak mogę Was uczyć, jak być ,,zen” w macierzyństwie, skoro ten proces jest tak dynamiczny, tak emocjonalny, tak nieprzewidywalny i bogaty…

Patrzę na Inę i coraz częściej widzę siebie. Te same zagrywki… Nawet w sklepie zachowuje sie tak samo, jak kiedyś Emilka i ja:
– Tatoooo, prawda że nie kupisz na cooliiii?
A ona teraz:
– Nie kupimy dziś lodów, prawda, bo jest już zimno.
I zerka na mnie udając, że nie zerka, a ja uśmiecham się do siebie.

Ja wiem, że nie mam na co liczyć w temacie matczynego zen. Moja Córa to zywioł, mi też niczego nie brakuje. Ale jest coś, co mi pomaga, z czym dobrze się czuję. Patrzę na moje dziecko, słucham, liczę do 10. I wybaczam sobie błędy.

Jak być bardziej ZEN? Czasem wystarczy iść na spacer, przytulić się, podać rękę na zgodę, zostawić telefon w domu i wyjść na te cholerne lody, choćby o 20:00. Wystarczy złamać swoją własną zasade i pomalowac dziecku paznokcie, na żólto, by cieszyć sie wieczorem mama-córka, podziwiać uradowaną twarz dziecka. Nawet nie wiecie, ile razy machnęłam reką na swoje własne zasady tylko po to, by przez chwilę móc oddychac pełną piersią, by czuć, jak buduje się więź, by sprawić przyjemność. I dobrze, i tak ma być!

Ostatnio czułam sie ,,zen” przedwczoraj, gdy tańczyłam z Iną na ulicy. Tak, patrzyli się ludzie i to jak. Ale miałam to cudownie gdzieś.

To jest właśnie ,,zen”.

DSC_0163-horz DSC_0218-horz DSC_0228-horz DSC_0285-horz DSC_0347 DSC_0366-horz

 

fot. Patrycja Pioch